Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ności, ja zaś uwielbiam zdrowe zasady ekonomii, dającej cale grzeczne prowenty.
— Będzie wuj na balu dla Zubowa?
— Powinienem, tyle mam jednak spraw na głowie! — westchnął, zagłębiając się w rozmyślania i dopiero gdy powóz stanął przed pałacem, zaszeptał: — Polecę cię biskupowi, musisz jednak się podrożyć i wziąć czas do namysłu, żeby nie zwąchał ukartowanej kabały.
Pałac Kossakowskich był nie nazbyt obszerny i miernej architektury, lecz urządzony z gustem i niemałym przepychem. W antyszambrze na pierwszem piętrze stały rzędy hajduków w herbowych liberyach i jakiś chudy ksiądz w okularach rogowych, przyjmujący gości, zaś w salach czyniły honory domu bratowe biskupa, on zaś sam, powłócząc nieco nogami, przechadzał się łaskawie uśmiechnięty. Co chwila w innej stronie widniała jego głowa, pokryta siwymi, podwiniętymi dokoła puklami i blada dziobata twarz. Przewijał się między grupami, nie szczędząc pochlebnych słówek, przyjacielskich skinień, tajemniczych szeptań i błogosławiących spojrzeń. Zdał się być samą dobrocią i dostojnością, którą wszystkich porówno obdzielał. Nawet z chudopachołkiem rad się zadawał, suponując mu, jako uważa go ponad drugich, gdyż każdego umiał zażywać dla swoich celów. Był wysokiego mniemania o sobie, ale pychę pokrywał niewolącą uprzejmością, bystrym dowcipem i nauką, chciwość poczciwą troską o szczęście powszechności, egoizm głębokiemi racyami polityki, nienawiść słusznym gniewem poniżonej moralności.