Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie żeń się waśćpan z modną panną; lepiej się obwieś, niźli miałbyś później paść się zgryzotą i pośmiewiskiem. — I nie czekając responsu, jął utykać po sali, wspierając się na grubej trzcinie i wyrzekał na kobiety.
Był wystrojony w paradny fijołkowy frak, suto zahaftowany, w białych pończochach na pałąkowatych nogach i w peruce z harcapem, omotanej złotą siatką, przygarbiony, schorzały, istny grat ludzki, lecz z twarzą wielce rozumną i bystremi oczyma.
Zaręba poczuł do niego jakąś litościwą czułość i właśnie był z nim zawiązał dyskurs, gdy weszła Iza z książką w ręku, piękna jak zwykle, wystrojona i zasiadła pod oknem w głębokim wolterze. Zdała się pokrywać wrzącą jeszcze złość wysilonym uśmiechem i lekceważącem skrzywieniem ust, skinęła głową Zarębie i jej orzechowe oczy ślizgały się po nim obojętne i niewidzące. Odczuł to boleśnie, odpłacając się wzgardliwemi spojrzeniami i głośniejszą rozmową z szambelanem. Jakby jeszcze niedość było w powietrzu wiszących swarów, wpadła Terenia, cała w rumieńcach, łzach i wzburzeniu, rzuciła się do Izy i buchnęła spazmatycznym płaczem, a za nią wleciał Marcin i nie witając się z nikim, szarpał wąsiki, potoczył groźnie oczyma i zwrócił się do Sewera.
— Wyjdź ze mną, mam do ciebie ważną sprawę — szeptał ponuro.
— Nie mogę teraz, czekam na kasztelana. O zmierzchu będę w handlu Dałkowskiego, to poczekaj na mnie.
— Jedziesz na bal dla Zubowa?