Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem słońce już zaszło, białawe mgły zalewały polanę, mrok obtulał lasy i rozpełzał się po nizinach; zapalono wielkie ogniska, bijące skołtunionymi chlustami dymów i płomieni. Gdzieś od Niemna rozlegały się przeciągłe porykiwania krów spędzanych i dalekie, ściszone śpiewania.
Towarzystwo zaczęło zbierać się do odwrotu i powstawały krzyki na służbę, szukania zagubionych rzeczy i bieganina, pełna śmiechów i zamętu.
Zaręba był już mocno zniecierpliwiony daremnem wyczekiwaniem na znak od szambelanowej, ale jeszcze czekał, trzymając się jej z blizka, chociaż nie zamieniła z nim ani jednego słowa, wielce rozbawiona otaczającą ją młodzieżą,
Już ruszali ku karczmie i powozom, gdy naraz z gąszczów wybłysnęło kilkadziesiąt pochodni, a w ich płomiennem obramieniu pokazała się kapela Faunów i dmąc ze wszystkich sił w piszczałki, wiodła w pośrodku zasromaną i nieprzytomną pastuszkę, przybraną za nimfę; na lnianych, rozpuszczonych włosach miała wieniec kwiatów; była prawie naga, pokryta jeno girlandami z traw i zieleni; sukienczyna, podpięta z boków nad kolanami, odsłaniała jej chude i brudne nożęta. Szła pełna lęku i oszołomienia, łzy ryły po jej twarzy wyróżowanej głębokie brózdy, ale niebieskie oczki świeciły zachwyceniem i na otwartych ustach kwitnął uśmiech dziecinnego oczarowania.
Obraz, pomimo dziwaczności, był zgoła niepowszedni, a pastuszka tak pełna dzikiej piękności i spło-