Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— By znowu być wypędzonym z raju!
— Wszystko się stało malgré moi. Ani wiesz, w jakich żyję supirach, ani wiesz!
— A ja! A ja! — jęknął, pobladły śmiertelnie i chwycił się za serce.
— Uwielbiam cię! Muszę ci dzisiaj wszystko opowiedzieć. Wszystko! Poświęć mi dzisiejszy wieczór... Powstańmy, idzie ku nam pani Ożarowska i hrabina Camelli.
— Jakąż nową kabałę ni gotuje? — pomyślał odstępując nieco, gdyż grono dam, przybyłych z przyjęcia u Sieversa, otoczyło szambelanową. Patrzył na nią znacznie chłodniej, jakby oprzytomniony jej namiętnemi półsłówkami, w które nie uwierzył i sama ich pamięć sprawiała mu przykrość.
— Kłamała, jutro to samo powie drugiemu. Rozeszła się z Cycyanowem i mniema o mnie, że w braku laku dobry i opłatek. Nazbyt zadufana w moce swoich wdzięków — przeżuwał posępnie.
— Cóż, rycerzu — zaszeptał Woyna, przystępując do niego — twierdza wywiesza białą chorągiew i gwałtownie pragnie kapitulować.
— Stare fortele dla pognębienia łatwowiernych — odparł tym samym tonem.
— Nieźle filujesz miłosne karty, mógłbym zagrać va banque!
— Gdyby mnie nęciła wygrana — uśmiechnął się apatycznie.
— Jakże ci się dzieje w Grodnie? — zaczął z innej strony.