Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krótkie sukienki przepasane szarfami, w słomiane wielkie kapelusze, zawiązane pod brodą; miały w rekach wysokie trzciny, przyozdobione pękami wstążek i złocone koszyczki przewieszone przez ramiona.
Muzykanci, skryci w jakimś krzaku, że im tylko wystawały głowy, zwieńczone kwiatami, przygrywali na fletrowersach i piszczałkach.
Zaręba porwany nadzwyczajnym aspektem, ruszył spiesznie ku nim, ale osadził go na miejscu i zawrócił głos szambelanowej.
— Czekałam! — szepnęła tkliwie, wskazując miejsce przy sobie.
Przysiadł radośnie. Grupy strojnych dam i świetnych kawalerów, jakby wycięte z ostatnich paryskich kopersztychów, krążyły cicho rozszeptane; gdzie czuli Celadonowie rozciągali się na trawie u nóg swoich Astrei, siedzących na kobierczykach i poduszkach; rozamorowane pary promenowały po peryferyi wielkiego koła, chytrze cyrkulując ku niedalekim gąszczom; niektórzy zabawiali się w jakieś gry srodze hałaśliwe; jeszcze inni próbowali tańcować, ale większość miała twarze znudzone, ospałe ruchy i żałosne spojrzenia. Napróżno kapela wygrywała skoczne dryganty, sztajery i menuety, liberya, w białych, kosmatych surdutach, niestrudzenie roznosiła słodkie muszkatele i alikanty, a czarujące gospodynie usiłowały ożywić gnuśną zabawę — nuda nie dała się rozprószyć.
Nie pomogły nawet bałabajki, chóry i trepaki grenadyerskich gemeinów, sprowadzone przez von Bluma i jego przyjaciół. Dostały estymacyjny aplauz