Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tem Sieversa, ze szczególną uwagą przyglądał się szlachcicowi. Wreszcie król, zbywszy go wielce czułemi słowy z dodatkiem ręki łaskawie podanej do ucałowania, zwrócił się do wyfiokowanych dam.
Karpiński robił grdyką, jakby udławiony pańską odpowiedzią.
Król zaś coraz spieszniej zmierzał do końca; żałobne panie już pilnie wycierały zaczerwienione oczy, oficyer, stojący za niemi, wyprężał się tak gwałtownie, aż mu brzęczały ostrogi, a Zaręba, nieco wychylony z szeregu, patrzył na Króla przenikliwie i bez animozyi, lecz z jakiemś cierpkiem politowaniem krzepkiej i prawej natury nad tym spróchniałym i wykrygowanym Celadonem, mającym pozór zużytej rozpustą gamratki.
Ręce miał wypieszczone i lubieżne, o cienkich, długich palcach z różowymi paznokciami, dyamenty w sutych żabotach, przerzedzone włosy w siwych puklach misternie utrefionych, twarz babkowatą i ubieloną, głos miły, wdzięczące się spojrzenia, usta wyczerwienione i obłok zapachów dokoła. Nie uszły jego bystrych oczu sadzone kamieniami sprzączki trzewików, ni wątłe, drgające łydki, opięte w białe pończochy, ni frak błękitny, dziergany jedwabiami na obrzeżach, połach i klapach w cudne ornamenta.
Nie mógł się w nim tylko dopatrzyć króla.
Słuchał bowiem, mówił, spoglądał i uśmiechał się, jakby cale nie wiedząc o tem, co czyni, a jego piękna jeszcze twarz nie pokazywała ni pasyi żadnej, ni cnoty, ani też górniejszego majestatu ducha.