Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozumiałem cię bawiącym w Warszawie lub na wsi.
Woyna zagwizdał melancholijnie.
— Jeszcze na wiosnę przegrałem do Miączyńskiego ostatnią żywą duszę z Zatorów. Wszystko dyabli wzięli, cum assistentia militari, jak pisał mój mecenas. A w Warszawie także nie miałem co wysiadać. Tam już cuchnie trupem i zostały tylko stare kwolchy na dewocyi przy prymasie, rozjęczeni wierzyciele Teppera i hultajstwo miejskie. Mówię ci, pustynia! Dukat jest tam taką rzadkością, jak cnota panieńska w Grodnie. Chyba, że się go szuka u Igelströma, ale i ten po wyborach nie taki już szczodry. Imaginuj sobie, jako w końcu u Jaszowicza nie chciano mi borgować ani jednej butelki więcej! O tempora, o mores! jak jęczy nasz dobry Staś, kiedy mu Sievers odmawia awansu. Przeto rzuciłem niewdzięczne miasto i teraz oto zabawiam się w tym raju grodzieńskim.
— Mówiono mi, żeś został konsyliarzem generalności.
— Nie lubię ochłapów ni trzymania się pańskiej klamki. — A przytem — głos mu zabrzmiał smutkiem — czyż mógłbym się pastwić nad matką rodzoną? Żyję więc po dawnemu i, jak zawsze, uwielbiam kobiety, wino i złoto. Właśnie obiecuję sobie dobrze zjeść na chwałę opiekuna i, jak się da, wygrać w faraona nieco dukatów.
— Więc to feta na cześć Sieversa?
— Pytasz, jakbyś, wracał z antypodów.
— Przyjechałem dopiero dzisiaj rano, spałem cały