Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Służył jeszcze »w białych rakach«. Papa powiedział — chichotała już, jak szalona.
— Czcigodna pamiątka po Sasach i człowieczek wielce osobliwy.
— Ale ja go uwielbiam. Dobry i taki wyrozumiały. Przekona się waćpan.
— Już mniemam, że musi zadawać lubczyk, skoro panny tak lgną do niego.
Panna Terenia, pojąwszy intencyę, szepnęła poważnie:
— Przecież ją zniewolono! Ona jest bardzo nieszczęśliwa, okropnie.
Miał na ustach jakieś gorzkie słowa, lecz spojrzawszy na jej posmutniałą twarzyczkę, pomiarkował i tylko westchnął.
— Iza waćpana bardzo żałuje, ja wiem wszystko — szeptała tajemniczo.
Zarębę ścisnął nagle bolesny skurcz, że porwał się z miejsca i oglądając się za kapeluszem, mówił bezładnie:
— Muszę odejść... panna Terenia powie, że czekałem... przyjdę jutro...
Terenią stanęła wylękniona, nie rozumiejąc, co mu się stało.
Ale w tejże chwili weszła do salonu Iza.
Przywitali się w milczeniu, zatapiając w sobie badawcze oczy.
Panna Terenia zajęła się układaniem niby porozrzucanych nut, strzygąc przytem oczkami, a ze drże-