Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




III.

Pora była wybrana, przedwieczorna, na krawędzi południa i zmierzchów, kiedy to w nagrzany, słoneczny dzień wrześniowy nastaje w całem przyrodzeniu słodka cichość, przejęta zapachem więdnących kwiatów; kiedy na polach, osnutych pajęczą przędzą babiego lata, rozdrgają się kapele koników polnych, z pastwisk podnoszą się niekiedy tęskliwe porykiwania stad, a w przemglonem powietrzu, pod nizkiem niebem, zarzuconem białemi chmurami, przeciągają klucze żórawi, że jeno ich klangor przejmujący dolata, jakoby żałosnych pożegnań pogłosy; kiedy lubość aury kojące wlewa balsamy w serca człowiecze i nawet pyszne przygina w dziękczynnem zachwyceniu przed szczodrobliwością Natury.
W taką właśnie porę, na Krakuszowickim kopcu, trzymającym podobieństwo runtowej michy, wywróconej dnem do góry, pod którym, jak głosiły podania, miał leżeć syn Krakusa, zabity przez brata, w cieniu prawiecznego dębu i lip rozłożystych, buchających w niebo potwornymi konarami, siedział mąż o latach trudnych