Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opiekunów i protektorów! Byłoby ciężko odrywać się od żony. Przyznaję, jako panna godna i jakby dla mnie wybrana, tylko że to młódka jeszcze i nic mi nie wiadomo o jej dyspozycyi serca. A nie pora mi na akuratne konkury, kiedy mnie wzywa mój generał — wykręcał się na wszystkie sposoby.
— A tymczasen pannę ci sprzątną — burknął rozdrażniony oporem.
— Tyle jeszcze drugich w Polsce! — uśmiechnął się wesoło.
— Głupi, któren okazyi nie chwyta i za wiatrem goni, głupi! — wyrzekł gniewnie, odwracając się plecami do syna.
Sewer postał czas jakiś i, nie doczekawszy się więcej ojcowskich słów, wrócił do swojej stancyi, i jak stał, w ubraniu padł na posłanie i zaraz zasnął.
Już był jasny dzień, kiedy go rozbudziła ciotka Bisia. Stała nad nim jakaś zrozpaczona, załamująca ręce i srodze rozlamentowana.
— Co się stało? — ledwie uniósł z poduszki senną jeszcze głowę.
— Nieszczęście! — zajęczała tragicznie — Sodoma i Gomora! Wiedziałam, że się to musi źle skończyć, przekładałam, a teraz co? Już tam miecznik sądy odprawuje i każe go zatłuc kijami! O Boże miłosierny, Boże!
— Mówże ciotka wyraźnie: nad kim sądy? kogo zatłuką? — niecierpliwił się.
— A tego farmazona, żeby Boga przy skonaniu nie oglądał, twojego Kacperka...