Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O Jezu krzyżowany i trzeciego dnia zmartwychwstający! — padł na kolana, modląc się w głos z taką żarliwoscią i uniesieniem, iż Sewerowi łzy się cisnęły ze wzruszenia.
— Na koń i hajda na psubratów! — naraz zakrzyczał, podnosząc się z klęczek. — Czekajcież, kobyle syny, my wam wypiszemy na łbach gwarancye i przyjacielstwa! Bierz moich chłopów co do jednego, zabierz, co tylko może się przygodzić. Jakby mi ubyło z kopę lat! Mam ja jakieś superaty ocalone z Barskiej — gruchnął obuszkiem w tarczę, wiszącą na ścianie; przeraźliwy szczęk przeszył powietrze i wpadł rękodajny.
— Pokażę ci coś szczególnego. Kostek, światła i ojca Albina do mnie.
Wnet się znalazła pochodnia i zaniepokojony Franciszkanin.
— Poszukamy jakiego gąsiorka na dzisiejsze rekolekcye.
— Od siwuchy na jutrznię aż do małmacyi na kompletę, wszystko narządzone.
— Lecz ad honores offertorium wypijemy czemś godniejszem.
— Kum Chmieliński najlepiejby zdeterminował, będzie mu markotno.
— Zachodzi okoliczność, jako musimy być samotrzeć — wyrzekł, prowadząc do piwnic. Wchodziło się do niech z wielkiej sieni, po stromych i ciemnych schodach. Pacholik, idąc przodem, przyświecał smolistą pochodnią. Podziemia zamkowe były obszerne. Pełne sklepionych komór, kazamat, nizkich izb prochowych i krę-