Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Naraz gdzieś od wsi zagrały trąbki a nad stawami, w tumanach kurzawy, pokazała się myśliwska kawalkada, z wozem w cztery konie na przedzie, za nim galopowała cała kupa jeźdźców. Lecieli, niby burza, wpadli w bramę i wśród trąbień, trzaskania biczów i psiej wrzawy zatoczyli się pod dwór.
Sewer zeszedł na powitanie stryja, który wziął go w ramiona i, setnie wyściskawszy, podał swoim kumom, jak przezywał swoich nieodstępnych towarzyszów i rezydentów. Pierwszy pochwycił go w objęcia Domaradzki, chłop pod powałę, o żołnierskiej, zwięzłej kompleksyi, czasu Barskiej sławnego Malczewskiego prawa ręka i szczególny prześladowca Drewicza. Po nim przycisnął go do serca Trzciński, szlachcic siły niedźwiedziej, na które chadzał tylko z oszczepem, pierwszy rębacz w województwie Podlaskiem, zabijaka, kostera i warchoł; głowę miał całkiem łysą i poznaczoną plejzerami, niby pień rzeźniczy, wąsy jak wiechy i burakowy nos srodze obsypany brodawkami. Zasię potem wyciągnął do niego długie ręce Chmieliński, o księżej wygolonej twarzy, słodkiem spojrzeniu i tkliwem sercu, gdyż łacno popuszczał łzami, znany przytem jako okrutnik, nieporównany strzelec i dusikufel. Czwartym był Bogatko, mąż od grzesznych upałów przygarbiony, z twarzą, zarośniętą po oczy, szpakowatem, rozwichrzonem brodziszczem, i o pałąkowatych nogach. Na ostatku otworzył ramiona, jak wrota, Franciszkanin, wysoki a chudy niby szczapa, o zapadłym brzuchu, a rumianej, pełnej i lśniącej twarzy.
— Moje ty krocie! — wołał, obłapiając go serde-