Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

klęcznik z grubą księgą między dwiema woskowemi świecami, a nad niem płonąca lampka przed Częstochowską, jak zawsze. Nawet tych świętych, patrzących ponuro ze ścian, witał z uniesieniem, i tak samo, jak niegdyś, zatrwożył się przed obrazem piekła, na którym srogie dyabły, wyobrażone czerwono, pławiły w płonącej smole potępieńców, bodąc ich widłami. Odszukał za szafą ze skóry wyciętego pajaca i pociągnął za sznurek.
— Dryga, mamusiu, dryga! — wołał rozradowany, bo pajac wyrabiał ucieszne skoki, trząsł głową i rzucał dlugiemi nogami. Śmiał się, jak dziecko. Potem zajrzał za pękaty piec, wysunięty na stancyę, tam, gdzie był ongi ukrywał swoje skarby dziecinne, i oniemiał ze wzruszenia. Stały skrzętnie zebrane i wszystkie: i drewniany koziołek obity skórą i wyczyniony w kształt konia, i wózek z drabinkami, i piłki zwite z wełnianych sznurków, maczanych w smole, i palcaty, podobieństwo szabel mające, i papierowe szyszaki z piórami, i pierwszy mundur kadecki srodze obszarpany, wraz z całym wojskowym rynsztunkiem, i jakieś szczątki przeróżnych zabawek.
Łzy mu napłynęły do oczu i serce rozparła niezmierna czułość.
— Matusiu! — zaszeptał, rzucając się do jej nóg. Przygarnęła go mocnemi ramionami miłowania, i byłaby rada wziąć na ręce i pochołubić, jak niegdyś, a jemu już brakło słów, więc jeno całunkami wyznawał swoje kochanie, całunkami dawał wszystką wdzięczność i bezgraniczne oddanie.