Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ks. Meier zaradzi najskuteczniej przez swoje ozlegle związki.
— Zubow może podnieść wrzask na całą Rzeczpospolitą!
— Pewnie, że serce straci do waszmości, ale względy wyższej polityki każą mu milczeć. Wystawiłby się na pośmiewisko. Myślę, jako prędzej chwyci się drogi układów. Zaiste, sytuacya dla przyszłego faworyta Carowej nie do pozazdroszczenia. Dałbym gardło, że nie poskąpi na rozwód i oprawę godną siostry waszmościa. Zwyczajna to rzecz między wielkimi panami i cale pospolita — rozgadał się otwarcie.
— Gardłowy to jednak azard!
— Jeśli się nie uda. Szanse jednak po naszej stronie. Wysiadajmy, ale jeśliby tu zdarzyła się jakowaś burda, niechże rotmistrz będzie zdaleka.
Na rogu Chmielnej i Brackiej stał długi, drewniany dom, osłonięty rzędem smukłych topoli. Piętrowa obszerna brama prowadziła w dziedziniec, gdzie wznosiła się okrągła budowla hecy. Czerwone latarnie pokazowały wejście, przed którem tłum przeróżnego ultajstwa kłębił się, wrzeszczał i świstał, ilekroć z głębi, od strony hecy buchnęły ujadania psów, muzyckie rzępoły, lub gdy marszałkowscy, trzymający straż, próbowały zmuszać do przystojności. Zbiegowisko przybierało coraz burzliwszą postać, bowiem przed bramę, nie bacząc na śnieg obficie padający, wystąpił jakiś drągal w kożuchu, włosem na wierzch wywróconym, i jął walić w ogromny bęben, zasię drugi, w pstrokatej hecarskiej odzieży