pawimentów dawały widok na zaśnieżone ogrody. Posępna szarość dnia lutowego i chłód przenikał zimową aurą, że w pierwszej, największej sali wybrana kompania obsiadła ogień, buzujący się na kominie. W złotawych brzaskach występowały twarze i żywiej majaczyły z arrasów porozpinanych jakoweś mitologiczne monstra.
Generałowa zatrzymała się chwilę przy Kapostasie, który ledwie widny z fotelu, oponował komuś mądremi racyami wyższej polityki. Rozmowa jużcić szła de publicis, w materyach bieżących, jak kwaterunki, wyniszczenie kraju przez obcego żołnierza, zbliżająca się redukcya wojsk i podobne. Bowiem półkolem brali miejsca: major Czyż, Aloe, Węgierski, J. Moszyński, kasztelanic lubelski, synowiec marszałka, lecz całą duszą pomagający spiskowi, Grabowski, krajczy litewski, członek Rady a również żarliwy socyusz sprzysiężenia. Zaciekli klubiści i jawni moderanci, pod okiem jednak generałowej zgodni, jak baranki. Poszeptawszy coś na ucho Kapostasowi, pociągnęła Radzymińskiego do sąsiedniej komnaty, gdzie panowały gwary i wesołość. Roiło się tam od ślicznych panien i kawalerów. Marcin Zakrzewski prym trzymał w zabawie; dopomagała mu w pustotach cale skutecznie Terenia, wybuchając co chwila śmiechem i kręcąc się na wszystkie strony, jak cyga. Starsze damy zaległy kanapy, wpatrzone i zasłuchane w jakiegoś tłustego prałata, który z otwartą tabakierką, z twarzą jowialną i roztrzęsionym brzuchem, prawił dość trefne dykteryjki, bowiem kilku kontuszowych jegomościów dusiło się od śmiechu. Jeno Konopka
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/424
Wygląd
Ta strona została przepisana.