Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Muzyka go zniewala, wigor ponosi, wie już do której uderzy. Bogdanka czeka spłoniona, gwiazdy jej oczu wołają, różane wargi pachną obietnicami, strome piersi dyszą upojeniem. Porwał ją drapieżnie i runął w tan zapamiętały, szalony, wniebowzięty. Zwisła mu lubym ciężarem w ramionach, tuli się ufnie i poi słodkim szeptem zwierzeń. Szydłowiecka to z rodu a prawa królewna z przyrodzenia. Boginka zjawiona w człowieczej postaci. Sam król chodzi za nią oczarowanemi źrenicami. Nie straszny mu jednak, wszak ma jej miłowanie i wiarę niezłomną w niej kładzie! Czemuż te skrzypki tak głupio chichoczą? Czemuż te basy pijanym śmiechem zawodzą? Na oczy mokre mgły opadły, ściśnięta pierś ledwie dech łapie, jakaś noc głucha ogarnia, rozum się miesza, dusza mdleje...
— Jesteś to, synu! Chwała Ci, Panie! Czekałem na ciebie! — zaszeptał po długiej chwili, wynosząc się jakoby z ciemnic wieczystych. Kazał mu opowiadać o drodze przebytej, potem, snadź przyszedłszy do pamięci zdarzeń nocy dzisiejszej, zapragnął ujrzeć Ceśkę.
Przybiegła zadyszana, bujna radością, ciągnąca oczy urodą i młodością.
Miecznik, przewlókłszy oczyma po twarzach, wyrzekł przytomnie:
— Tańcują, niby muchy w smole, Filip, dukata kapelistom, a nie sprawią się raźniej, bizunami pogrozić. Zostawcie mnie.
Nie śmieli stawiać oporu jego woli.
Pozostał sam, powłócząc gasnącemi oczyma za