Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stropiona obrotem rozmowy, poruszyła się niespokojnie.
— I miecznik tego samego pragnie — dobijał ją zapalczywie. — W sam raz żona dla Sewera. Ode mnie weźmie, co jeno mam, a że i swojego ma niemało po rodzicielach, pierwsza partya w województwie!
— O innej żonie imaginowałam dla niego — westchnęła nieprzejednana.
— I Bóg ustrzegł go od tego nieszczęścia. Wiem ci ja to i owo o sprawach pani szambelanowej! Kukła niepoczciwa. Modna dama, że już o jej amuretkach głośno w całej Rzeczypospolitej — rznął, nie zważając na przystojność.
— Co też brat dobrodziej wygaduje! — wyrzekła oburzona i zgoła niewierząca.
Więc odmalował Izę niczego nie zataiwszy i nie przebierając w słowach.
Popłakała się ze wstydu i żałości. Ale Onufremu nawykła była wierzyć.
— Co za zgorszenie! — jęknęła cicho i boleśnie. — Wstyd po prostu wiedzieć o takich!
— Takie one wszystkie na wielkim świecie, ze świecą nie najdzie poczciwej. Bratowa dobrodzika nawet nie imaginuje sobie, co się teraz wyrabia po możniejszych domach, jaka Sodoma i Gomora!
— Nie, nie chciała już więcej słyszeć, wyszła zapłakana, zbolała i przejęta zgrozą cnotliwego wzburzenia. Słowa Onufrego posiały w niej dziwnie niepokojące myśli, odsłaniając zarazem widoki gorszącego życia. Pokraśniały jej wyblichowane starością jagody, a czystą