Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słowem, pokazał się, jakby na teatrum nie potrafił i najsprawniejszy komedyant.
— Milczeć! — wstrzymał potoki jego nieznośnego gadulstwa. — W ciągu dwudziestu czterech godzin wyjedziesz z Warszawy!
Tu pofolgował sobie, zwymyślał go od ostatnich, zagroził Sybirem i kazał iść precz.
Volange, nie wychodząc z roli, padł mu do nóg na podziękowanie, błagając zarazem o zwrot zabranych przy aresztowaniu towarów.
— Najjaśniejszy ambasadorze, wzięli mi pięć łub z materyami, podróżne tłumoki, regestra obstalunków i cztery lalki modnie przybrane: jedna w stroju à la Grecque, jedna à la Louis XVI, jedna w amazonce, jedna berżerka...
— Wyrzucić go za bramę wraz z bebechami! — krzyknął zniecierpliwiony i, odwracając się plecami, rozkazał adjutantowi wprowadzić następnego suplikanta.
Kasztelanowa zabrała Francuza do siebie. Jechał milczący, jakby jeszcze nie pewny wolności, dopiero w pałacu, w ustronnym pokoju, gdzie czekał na niego Zaręba, pokazał twarz prawdziwej radości.
— Wyrwaliście mnie wilkowi z gardła — szeptał dziękczynnie. — Myślałem, że już po mnie. Dopiero list, przyniesiony przez szewca, dał mi przedsmak nadziei. W lochach nie było mi źle, ale dręczyły obawy indagacyjnych bastonad. A ta myśl, że mogą przymuszać do wyprzysięgania się moich opinii politycznych,