Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Baur wziął za to, żeby go nie znalazł. Wie on, jak trawa rośnie.
— Na mieście szeptają, że jak tylko ogłoszą dzień redukcyi, to arsenał zabiorą i swoimi obsadzą. Mogą, łakoma rzecz, wojska stoją zaraz na Lesznie, której nocy uderzą niespodzianie i gotowi capnąć!
— Niech aspana o to głowa nie boli: stary Dobrski czujniejszy od żórawi...
— Bo, na ten przykład, dzisiejszej nocy z racyi ogniowych alarmów obudził mnie czeladnik wrzaskiem: »Uderzyli na arsenał!« Wyleciałem na ulicę, a tu już walą w bębny, grzechocą, trąbią i ludzie z czem kto miał pod ręką biegną na obronę. Pół miasta zerwało się na nogi. A to jeno sadze zapaliły się u piekarza w Dulfusowej kamienicy na Długiej. Ugaszono w mig, ale zebrało się parę tysięcy narodu. Rano znowu nowa awantura i wzburzenie powszechności. Na Karmelickiej, koło zdroju, wyrzucili z dwóch dworków obywatelów i zakwaterowali tam grenadyerów kijowskich. Wyrzucili ich ze wszystkimi bebechami do komórek! na mróz! Słychaneż to rzeczy! Takie bezprawia w stolicy, pod bokiem króla! Powiedam porucznikowi, że mi już wątroba puchnie z irytacyi.
— Cierpliwości! niech jeno wiosną zaleci, a weźmiemy się do porządków.
— Byle człowiek dożył tej pory. Ale, co mi donieśli o jakimś Kobylańskim, utrzymującym zajazd i traktyernię. Niechybnie zabawia się werbowniczym procederem. Zawsze u niego pełno gemeinów, borguje im gorzałkę i do konfidencyi dopuszcza. Widzieli go też,