Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rach niewiele się człowiek pożywi, bo, za przeproszeniem, sami wszystko wychlają. Tak sobie używali w Raszynie, że nawet lagru nie zostawili w antałach. I ani jednego całego okna, ni sprzętu! Zaś rano to już poprute pierzyny wytrząsali po stancyach la zabawy! Nie na mój smak, proszę pana porucznika, taka kompania skrzywił się wzgardliwie. — A względem mojej gęby? Podziękowałem za służbę i tak mię pan kapitan czule potraktował na pożegnanie.
— Rzuciłeś służbę i to w takiej chwili! — powstał gniewnie na niego.
— Jenom przeszedł pod komendę ks. Meiera. Prawdę powiedam! Mam przykazane pokazywać na mieście szopkę, jak to już robiłem czasu Wielkiego Sejmu z przyczyny pana Niemcewicza i Weyssenhoffa. Ks. Meier wypisał nowe komedye, pan Aigner ulepił łątki, pani Barssowa przybrała je spaniale, ja zaś wyuczyłem się wszystkiego, że i pan Bogusławski lepiej nie potrafi. Przecie udam głos każdego! Niejedna wielmożność pęknie od złości, proszę pana porucznika — zaszeptał tajemniczo. Będzie Igelström, postać Heroda biorący; będzie i Małgorzatka z huzarami, tak utrafiona, że każdy w mig rozpozna, kogo przedstawia; będzie dziadek, króla pruskiego wystawiający; będzie śmierć sroga i wszystko, co być powinno w akuratnej szopce. We Trzy Króle wypuścimy się na miasto. Kuba fajfer od Działyńskich, zafiuka na piszczałce i odśpiewa kolędy, ja będę ruchać łątkami i głosy ich udawać. Kamratów do noszenia szopki już mam. Bojam się jeno marszałkowskich gamoniów i kozaków; mogą nas gdzie w kącie przydy-