Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tów z obnażonemi szpadami, paziów, i particularnego sekretarza, ks. Ghigiottego. Wszystkie głowy pochyliły się kornie przed Majestatem.
Król stanął na stopniach tronu widny wszystkim oczom i, uśmiechając się dobrotliwie, toczył przenikliwem spojrzeniem. Miał na sobie paradny, biały strój, lśniący od brylantów i przepasany przez ramię niebieską, orderową wstęgą. Ale wyglądał źle, z pod kunsztownych barwiczek przezierała żółtawa cera i obrzękłość policzków. Coś bezmiernie smutnego biło od jego foremnej lecz przygiętej postaci, zaś wyniosłe, pańskie oblicze, przysposobione na pozór maski wiecznie jednako uśmiechniętej, wyrażało głęboką nudę...
Marszałek Moszyński, imieniem Stanów Rzeczypospolitej, wystąpił z mową, składając w niej powinne życzenia. Król odpowiedział płynnie, krótko i głosem wielce zwątlałym. Nie było za co wysławiać upłynionego roku, ni spodziewać się po nadchodzącym czegoś lepszego. Zaczem po tych krótkich przemówieniach, nastąpiło ucałowanie królewskiej ręki.
Cała sala ruszyła ku tronowi, biorąc kolej wedle urzędów i znaczenia. Król znacznie się ożywił, bowiem lubował sobie w tych uroczystych hołdach i w tych mizernych pozorach władzy, jakie mu jeszcze pozostawiono.
Zasię po ukończonym ceremoniale zeszedł łaskawie między socyetę, obdarzając każdego, do kogo się był zwrócił, jakiemś miłem słówkiem. Był niezmiernie biegłym w umiejętności szafowania faworami. Na zamkowych pokojach umiał się wystawiać królem wspaniałym,