Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale nazbyt ufasz swej domyślności — uśmiechnął się przymuszenie. To niebezpieczne...
— Więc daję w pysk swoim mniemaniom i wierzę tylko twoim słowom.
— Zatem do widzenia! Czekam cię z wieczerzą. Zagramy na trzy stoliki.
Uścisnął mu przyjaźnie rękę, miał bowiem do niego dziwną słabość, i poszedł do Buchholtza. Pełnomocny minister króla pruskiego snuł się był po sali, niby mara strasząca. Ubrany wspaniale, stosownie do dzisiejszych okoliczności, we fraku zaaftowanym złotem, pokryty orderami, przepasany czerwoną szarfą w nowej, białej peruce, miał jednak minę predykanta, najętego do śpiewania psalmów przy konającym. Chudy, przygarbiony, o krzaczastych, czarnych brwiach i suchej, brzydkiej twarzy, fałszywie się uśmiechnął, fałszywie patrzał i fałszywą dobrodusznością nadrabiał; starał się zabierać jak najmniej miejsca, a wszędzie było go za dużo, wszędzie komuś następował na pięty i kogoś potrącał.
Woyna wielce wzburzony i gotów choćby do uczynienia burdy, szukał w tłumach na kimby wywrzeć złość swoją. Właśnie pod oknem rozmawiał coś pilnie poseł szwedzki, hr. Toll, z Działyńskim, zaś dokoła nich kręcił się Boscamp.
Lecz na sali uczynił się rumor, weszły bowiem uroczyście podstarzałe siostry królewskie, a równocześnie zadygotały mury od grzmotu harmat, bijących pod Zamkiem i na Pradze.
— Król! Król! — poleciały głosy.
Jakoż wchodził Stanisław August w asyście kade-