Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jazdów z Senatorskiej i Krakowskiego, zmierzające na Zamek.
Zagrochotały rzęsiste bicia bębnów, przenikliwe świsty piszczałek i tromboniści huknęli wrzaskliwą fanfarą, oddając honory dygnitarzom, jadącym z Noworocznemi hołdami do Króla Jegomości. Jakoby kuligowa kompania, wspaniale przybrana, bogactwami widna, znaczenia i powagi pełna, tak sunął ten rozmigotany w słońcu sznur karoc, sań, jeźdźców z rozgłośnym brzękiem dzwonków, paleniem z batów i rzegotem janczarów. Na przedzie toczyła się oszklona karoca złotozielona, w sześć karych drygantów w piórach, czubach i trzęsidłach, przodem sadził na koniu czerwony krucyfer ze srebrnym krzyżem w ręku.
Przez szyby karocy ukazowała się dumna głowa prymasa w czerwonej piusce. Zdejmowano przed nim czapki, a tu i owdzie pochylały się głowy pod ruch jego ręki błogosławiącej. Za nim dopiero jechał nuncyusz, ambasadorowie potencyi, akredytowani przy Rzeczypospolitej i marszałek wielki koronny, w asyście swojej chorągwi. Jechali ministrowie i dygnitarze koronni i litewscy. Jechały znaczne damy. Jechali różni wielmoże. Jechali oficyerowie wyższych szarży. Jechał magistrat z prezydentem Warszawy, Rafałowiczem. Jechali kawalerowie orderów.
Zwolna i uroczyście toczyły się poszóstne karoce, landary i powozy, ale najwięcej było widać sari paradnych, cudnie wyrobionych w postacie srebrzystych łabędzi, złotych gryfów, łodzi z podniesionymi dziobami, to jakowychś bestyi, wykrytych wspaniałemi futrami,