Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyklinano zabobony religii. Detronizowano Boga. Wieńczono zasłużonych ojczyźnie i ludzkości. Grożono tyranom losem Capeta. Prowadzono wojnę na wszystkich frontach i wśród walk nieustających przebudowywano Francyę. Zegnano in corpore wojska ciągnące na granice. Marzono o nowej, wolnej ludzkości. A kiedy nadpływały bandy sankulotów, niosące na pikach głowy pomordowanych, z których krew sączyła się na stół prezydyalny i księgę protokołów, tańczono Carmagnolę. Płakano nad niedolą sierót. Rozkazywano buntownicze miasta równać z ziemią, a mieszkańców wycinać w pień. Wszystka nędza podnosiła swój głos przed tym trybunałem, wszystkie zbrodnie żądały zadość uczynienia, wszystkie namiętności wybuchały i wszystkie marzenia o szczęściu świata znajdowały posłuch i adherentów. Konwent stawał się jakoby górą Synaj, z której wśród grzmotów błyskawic i burzy, rozlegał się coraz potężniej głos uciemiężonej wolności. Zaręba pewnego dnia nie poszedł już tam więcej i zamknąwszy się w swojej hotelowej stancyjce, jął rozmyślać. Męczył się jak potępieniec. Szarpały go bowiem przeróżne wątpliwości. Gryzły rozczarowania i przejmowała trwożliwa niewiara. Znalazł się na tragicznem rozdrożu. Uląkł się tyranii tłumów i zaczynała się w nim chwiać wiara w rewolucyjne maximy. Rozbestwione panowanie motłochu, wzburzało w nim człowieka z warstwy panującej, a przewroty jakie się dokonywały, kazały mu się obawiać o cywilizacyę. Na szczęście przerwał mu te ciężkie medytacye Chomentowski, który wpadł do niego o świtaniu i zawołał zdumiony.