Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tyny«, pochody przeróżnych deputacyi do Konwentu, Marsylianka hucząca po wszystkich zakątkach, śmierć na każdym kroku, dzikie wybryki motłochu, krwawe czady, ponure echa spadających głów, namiętne kłótnie, straszne wybuchy nienawiści, nieustające proskrypcye ludzi, pieniędzy i zasobów, mowy obłąkańców, bitewne tumulty, sprzeczne wieści z pola bitew, przerażające trwogi, niepokoje, nadludzkie cierpienia i zarazem szalona, niepojęta wiara w ostateczne zwycięstwo Rewolucyi — oto czem żył Paryż, czem się oddychało i czem się syciła każda człowiecza dusza!...
Że prawo o podejrzanych zagarniało niby siecią tysiące do więzień, że Komitet Ocalenia utwierdzał teror coraz krwawszy, że Robespierre w Konwencie, przez swoich adlatusów, sięgał po każdą wydatniejszą głowę, że pijany Henriot, na czele uzbrojonych sekcyi, szalał po ulicach, a na szczycie, niby Bóstwo nigdy nienasycone, panowała gilotyna — na to odpowiadano drwinami, śmiechem, karykaturą i piosenką. Ale Paryż pracował dla powszechności, walczył i zwyciężał! Przygarniał bezdomne, cnocie przywracał powinne miejsce, rozumowi hołd oddawał, a wolności niepożyty i nieśmiertelny tron budował.
Było to wielkie, dziwne i zarazem tak niepojęte, że Zaręba, pławiący się w tem morzu zdarzeń, spraw i nastrojów, żył w nieustającej gorączce podziwów. Zwłaszcza lud przejmował go szczególnem uwielbieniem...
Przymierał głodem, chodził w łachmanach, marzł w nieopalonych izbach, a dzielił się ostatnim kęsem i ostatnim groszem z biedniejszemi, składał się na broń,