Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nad kominkiem, poprawiła wdzięcznego korneciku i natarczywie chciała wiedzieć jego imię.
— Sewer! Pierwszy raz słyszę podobne imię! A mnie jest Clorynda.
— Nigdym nie słyszał piękniejszego!
Wybuchnęli oboje śmiechem.
— Oho, woła mnie ta trąba z pod dziesiątego! Zaraz! — Wybiegła ze śpiewką na ustach.
— Ten ptaszek szczebiotliwy rad odpoczywa na każdej gałązce! — pomyślał, śpiesznie wynosząc się z domu.
Na szczęście zastał jeszcze Chomentowskiego.
— Sprzyja ci fortuna — wyrzekł radośnie, wysłuchawszy obszernej relacyi — Couthon jest echem tamtych. Konkluduję, że nasza sprawa ma niezgorsze szanse! Juści, w tej minucie lecę do St. Just’a. Właśnie w tej porze zwykł promenować się w Luksemburskim żardinie. Aktualnie wojenne poczynania Republiki doznają niemałego szwanku nad Renem i z rojalistami, chociaż Bariere łże o zwycięstwach w Konwencie. Niepowodzenia chwilowe, ale ta okoliczność, wielce nam sprzyjająca, przynagli ich do układów i stanowczej decyzyi. Trzeba ci kontynuować przyjaźń z tym kawiarnianym Brutusem: persona to wpływowa w Komunie. Boże, tylem się już najadł smutków i zawodów, że ten promyczek nadziei uderzył mi do głowy! — Aż przysiadł z nadmiaru emocyi.
— Zjemy na tę intencyę śniadanie u Méot’a, proszę cię — nalegał, litując się w duszy jego twarzy głodomora i słaniającej się z wychudzenia postaci.