Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To gniazdo spisków winno być zrównane z ziemią! — mruknął do siebie, skręcając w jakiś zaułek, zupełnie ciemny i sztraszliwie zaplugawiony. — Bądź zdrów, obywatelu! — rzucił, nie pozwalając się odprowadzić, i zniknął w ciemnościach.
Zaręba, głęboko przejęty wszystkiem, co go spotkało dzisiejszego wieczora, i rozmarzony nadziejami, zawrócił śpiesznie do swojego hoteliku.
Pod »Doskonałym sankulotą« jeszcze nie spano, w kawiarni grało parę osób i za ladą drzemała jejmość z pończochą w ręku.
Zabrał klucz z tablicy i, otrzymawszy zapaloną lampkę, wdrapał się nie bez trudu do swojej podniebnej facyatki. Wszedł i stanął, jak wryty. Na jego łóżku spała jedna z córek domu, zwinięta w kłębek niby kotka, zerwała się jednak na jego wejście i, bełkocąc jakieś słowa bez związku, uciekła, pozostawiając mu w rękach chusteczkę z ramion...
Nazajutrz podniósł się wyspany, rzeźwy i wesoły. Radosnem zdało mu się życie i wszystek świat. Świeciło słońce, wróble ćwierkały pod oknami, z ulicy płynęły gwary i nawoływania handlarzów, warkoty bębnów, przeciągających wojsk; niezliczone dachy i kominy opływał modrawy welon powietrza, polśniewały radością okna, robiło się ciepło.
Sam patron przyniósł mu kawę, i usługując z godnością, próbował indagować o rozmowie z Couthon’em. Utraktował go przytem nieco przydługim wywodem, sławiącym patryotyzm i potęgę Tryumwiratu, a wrogów jego wystawiając jako naczynia, pełne bezecnych po-