Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie gniewaj się, że ci kazałem czekać — rzekł, czepiając się jego ramienia.
— Miałem szczęście patrzeć na was obywatele-reprezentanci.
— Robespierre zwrócił na ciebie uwagę — powiedział, gdy się znaleźli na dole.
— Więc mnie nawet zauważył? — Aż przystanął, dziwny żar zalał mu serce.
— On wszystko widzi! Szepnąłem mu o twojem posłannictwie... Nie mógł cię dzisiaj przyjąć... Musi się to uskutecznić w odpowiedniem miejscu...
Wyszli na ulicę już znacznie opustoszałą i z racyi pozamykanych sklepów dosyć ciemną, bowiem cale nieliczne latarnie mżyły się w mglistem powietrzu.
— A czy dałoby się ukartować przyjazne dla nas okoliczności?
— Wasza insurekcya i nam jest potrzebną — wyznał mu niespodzianie do ucha. — Niechaj Chomentowski co rychlej zobaczy się z St. Just’em. Na mnie możecie rachować.
— Obywatelu! pomnik wdzięcznej pamięci wystawiasz sobie w sercach Polaków.
— Nie krzycz! — obejrzał się trwożnie. — Wszędzie może czyhać zdrada.
Przechodzili obok Palais-Royal’u; łuny biły z okien, huczały muzyki, a splątana wrzawa śpiewów i gwarów płynęła nieustającym, jarmacznym zgiełkiem. Pod kolumnadą przejścia, oświetloną kolorowemi światłami, mrowiły się ciżby strojnych kobiet, wyelegantowanych muscadins i buchały kaskady śmiechów.