Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dzwonki ludzi, sprzedających wodę, odzywały się w różnych stronach, niby sygnaturki. Na kwaterach sekcyi, na jakie był podzielony Paryż, sekcyoniści grali w karty na bębnach, karabiny i piki stały pod ścianami, a warty śmiały się po kątach z dziewczętami. Pokasowane kościoły dawały schronienie bezdomnym; widać w nich było ogniska, podsycane drzazgami rozbitych ołtarzów i sprzętów.
— Jakbyśmy się naleźli o sto mil od teatru Rewolucyi! — dziwił się Zaręba.
— Takim właśnie jest prawdziwy Paryż. Dziwny to naród: zwali monarchię, wytraci tyranów, przepędzi ze swoich granic najeźdźców, ogłosi światu nową wiarę ludzkości, a potem najspokojniej powraca do przerwanej pracy. Zaprawdę, dusza tego narodu pełna jest sprzeczności zgoła nie do pogodzenia. Bo jakże, jeszcze nie wymieciono do czysta odwiecznych zabobonów, a już stawiają świątynię nowemu — Rozumowi. Zrąbali Krzyż, a wydźwignęli na to miejsce gilotynę! Potargali kajdany Ludwików, a radzi zginają karki pod jarzmo ulicznych demagogów. Rozum mają na podziw bystry i wzniosły, a panuje nad nimi piękne słówko i prowadzi, gdzie zechce. Nie chcieli Boga, lecz gotowi Marata posadzić na jego majestacie. Uwielbią cię dzisiaj, a jutro wyśmieją a oplwanego poprowadzą na szafot. Nie mieści się to razem w mojem polskiem rozumieniu — otwierał głębię zaniepokojonego serca.
— Ale ojczyzny wrogom nie wydadzą na łup — odpowiedział Zaręba chmurnie.
— To prawda! W umiłowaniu ojczyzny są nie-