Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nierychło, Marychno, po śmierci wędrować. Siedzi w Stokach?
— Wywiozła Dosię aż gdzieś w Wieluńskie, do swoich, ale na zimę powróci, bo stryjaszek nie może się bez niej obejść. Migdał to przedni, kanar!
— Wielkiego serca panna, uznaję jeno że poczyna sobie tatarską modą...
— Kacper-by o tem trzymał inaczej! hę? — zaśmiał się, widząc jego wzruszenie i twarz radosną. — Wylizałeś się już, widzę, z plejzerów expedite?
— Do usług jegomości, gotówem zarobić na nowe!
Gawęda przeszła na sprawy rodzinne, a potem na materye de publicis, przyczem Sewer napomknął o swoim rychłym wyjeździć na parę tygodni. Zafrasował się tem wielce ojciec Albin.
— Myślałem, że nacieszę się tobą chociaż przez czas, póki mi się konie nie odpasą.
— Służba — rzucił krótko. — Niechże ojciec moją kwaterę traktuje, jak własną. Kacper będzie ojcu dogadzał i wszędzie doprowadzi, zna miasto i ludzi. Wpadnę jeszcze wieczorem, to się zobaczymy. Muszę napisać do stryjaszka i wykoncypować podziękowanie dla Cesi. Nie lubię długów wdzięczności!
Poleciał do koni, ale na schodach dopędził go Kacper i schylił mu się do kolan.
— Masz we łbie roxolany, czy co?
Chłopak zaś gorączkowo i łzawo dziękował mu za Dosię.
— Podziękuj pannie Ceście, przecież nie prosiłem jej o odbicie Dosi...