Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mendą każdego, który powiedzie do boju! Zaczynajmy jeno, zaczynajmy!
— A cóż na to powiedzą Sejmujące Stany i król? — padł jakiś głos.
— Poczciwi pójdą z nami, a resztę wyjmie się z pod prawa i postąpi z nią wedle słuszności — zdecydował ks. Meier.
— A jegomość król pruski? — rzekł Barss, wysuwając się do światła.
— Król pruski! — powtórzył Jasiński, odgarniając z twarzy pukle włosów. — Siostrzyca nasza Francya zatrudni go nad Renem tak długo, dopóki, ubezpieczywszy się od północy, nie zaniesieniem w jego pielesze ognia i miecza w odwecie jego zdrad. Najgroźniejszy to z tyranów i nieprzyjaciół ludzkości. Ale któż się oprze bohaterskiemu jeniuszowi narodu, walczącego o wolność! Wszak wyciągamy oręż nie dla uciskania cnotliwych i grabieży, lecz dla powszechnego szczęścia, dla ugruntowania w naszym narodzie świętych praw Natury, dla równości, wolności i braterstwa! — wołał spłomieniony uniesieniem i tak porywający wiarą w szczytne hasła rewolucyi, że jego adherenci wybuchnęli równym entuzyazmem. Zadzwoniły skrzydlate, cudne słowa. Rozgorzałe imaginacye już widziały zwycięstwo i serca poiły się dokonywaniem bohatyrskich czynów i chwałą. Łzy świeciły w niejednych oczach, twarze stawały się podobne rozpalonym pochodniom, a duszom, sprężonym w świętym porywie, zdało się wszystko łatwem i pewnem.
— Więc precz z moderantami, precz z kunkta-