Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nomem i wzięły srogie baty, a namiestnik zapowiedział, że niech się kto ruszy z domu, znajdzie go i każe zatłuc... W sam raz by pasowały do naszej bateryi: same wybrane chłopy... Dzisiaj w nocy znowu przychodzili wysłańce do Kacpra jaże z pod Lublina, względem wolności pytać, czy to prawda.
— Prawda. Który dobrowolnie zaciągnie się w szeregi, temu na wiek wieków będzie dana wolność i ziemia. Mówiłem ci już tyle razy.
— To niby będzie, jak teraz we Wronkach albo w Siemiatyczach!
— I jak będzie, da Bóg, w całej Rzeczypospolitej.
— Wedle rozkazu! — sprężył się, lecz nie odszedł.
— Co masz na języku?
— To niby, na ten przykład, ten połwłóczek, co go tatuś obrabiali...
— Będzie twój!
Maciusiowi łuna radości zaświeciła w oczach, cofnął się jednak w przepisany sposób i dalej zapalczywie chędożył konie, ale raz po raz leciała mu gruba łza po tłustych, pucołowatych policzkach...
Sewer, otoczony psami, ruszył ku domowi.
Dzień już się stawał, mgły poruszyły się z legowisk i siwą, rzadką przędzą osnuwały świat niby dymami, że widniały jeno ciemne sylwetki drzew i budynków. Rzędy wołów ciągnęły z pługami na rolę, ryki krów wypędzanych na paszę rozdzierały powietrze, a gdzieś w mgłach podnosiły się beki owiec i krótkie naszczekiwania psów owczarskich.
Szedł wolno, gdyż co chwila ktoś go witał pokor-