Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wypił zimną kawę i zasiadł do pisania instrukcyi dla spiskowych po województwach i listów do warszawskiego komitetu.
Przez dłuższą chwilę słychać było tylko w komnacie skrzyp jego pióra i monotonny chód zegara; ze dworu dochodziły niekiedy piania kogutów i jakieś dalekie, przytłumione wrzawy pijackich śpiewów.
Naraz skrzypnęła podłoga i w drzwiach od ogrodu zamajaczyła jakaś postać.
— Kto tam? — podniósł oczy, kładąc wraz rękę na krucicy.
Ktoś mu padł do nóg. Poznał dyrektora dzieci Jaworskiego.
— Co waść czyni? Wstańże! — Nie lubił takich czołobitności.
— Pragnę uwielbić bohatyra dwóch światów! Pragnę ucałować stopy miażdżące tyranów! — wołał górnie, z cale śmieszną emfazą.
— Czegóż waści potrzeba?
— Chłopak spojrzał nieprzytomnie i, snadź wzburzony w najwyższym stopniu, rozpłakał się rzewliwie, poczem powstawszy, jął mówić zduszonym głosem:
— Każesz, pierś własną zimnem przeszyję żelazem. Każesz, skoczę w otchłanie! Każesz, sam rzucę się na wrogów i zginę dla ciebie, dyktatorze!
— Skądże mnie znasz? — spytał zainteresowany tym zapaleńcem.
— Bo ty i ojczyzna to jedno! — wyrzucił napuszenie, aż zniecierpliwiony Naczelnik przerwał mu dość szorstko, zapytując o nazwisko i cel wizytacyi.