Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeby kozaczyźnie powrócić dawne swobody, chłopom odmienić poddaństwo, miastom dać wolność, a jak Bóg w niebie, ruszą z nami na wspólnego wroga. Gdyby tak jeszcze rozesłać emisaryuszów w przylegające gubernie ze złotą hramotą o darowaniu wolności i ziemi, to jakby ogniem rzucił na nieprzyjacielskie prochy.
— Ta materya już była deliberowana w Lipsku i znalazła wielu przeciwnych.
— Bo z tego mogłaby urosnąć nowa hajdamaczyzna — wtrącił Barss.
— Największe racye nakazują nam chwycić się tego środka. Rozniecić taki pożar, żeby musieli wszystkie swoje siły obrócić na przytłumianie: byłaby to dywersya nieobliczalna w pomyślne dla nas skutki — dowodził Pawlikowski.
— Kasztelan Morski sam się deklarował zbierać wolentaryuszów i podnieść na tyłach partyzantkę.
— A kozaccy delegaci byli na Onufrejskim jarmarku w Berdyczowie; traktował z nimi Działyński, ale do porozumienia jeszcze nie doszło.
— Mości panowie, wróćmy do generalnej materyi, udecydowania dnia podniesienia insurekcyi — zaczął Barss, powstając z miejsca. — Ostateczna decyzya należy do ciebie, obywatelu-dyktatorze. W twoich ręku losy ojczyzny.
— Wszystko w gotowości, jak pragnąłeś! — dodał Pawlikowski.
— Rzeknij, cała Polska czeka na twoje słowo — powiedział major Czyż.