Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mliczeć i za drzwi! — wrzasnął Jaworski, przyskakując do niego z pięściami. — Jak śmiesz zabierać głos, bałwanie! Precz mi z domu, chamie jeden! A to, panie święty, matko jedyna, przytuliłem to z litości, żeby z głodu nie zdechło, a ten mi kontruje, głos zabiera! Za pan brat świnia z pastuchą! Dzieci pilnuj, smarkaczu, pauprze, zmorku, łyczku jakiś! — srożył się.
Na szczęście, zaturkotał w dziedzińcu długi wasążek krakowski, zaprzężony w cztery konie.
— Moi komisarze i dzierżawcy! — powiedział żywo Milewski.
Gospodarz wypadł na ganek witać gości, a tymczasem Kołłątaj zdążył coś szepnąć młodzieńcowi, wyprawiając go drugiemi drzwiami. Weszli: Barss, J. Pawlikowski i kapitan Kaczanowski, wysłańcy Warszawskiego Komitetu. Gospodyni zapraszała ich do stołu, Jaworski już nawet do nich przepijał, lecz, srodze zdrożeni, prosili tylko permisyi wytchnięcia z długiej podróży. Rafał Kołłątaj poszedł z nimi do oficyny. Milewski zaś przeniósł się na ganek i, otoczony dziećmi, zabawiał się wyśmienicie. A zabawa stawała się coraz żywsza i głośniejsza, gdyż przystał do nich brzuchaty, czarny muc, faworyt Magdusi, potem Zagraj, ulubieniec chłopców, a w końcu ściągnęła cała kompania podwórzowej hołoty. Oswojony kos raz po raz gwizdał im nad głowami, lub uderzał z wrzaskiem na kundlów, z czego powstawał pisk, skomlenia i niesłychane śmiechy. Dzieci tak się spoufaliły jego dobrocią, że Magdusi zachciało się usłyszeć bajkę, więc Milewski opowiadał cudowną o żar-ptaku, aż obsiadły go niby pliszki za-