Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bij psubratów! Bij! Za mną! — wrzasnął Kiliński, rzucając się z wolonterami na Moskali. Ze wszystkich okien posypały się na nich strzały, cegły, ławy, stoły, donice z kwiatami i gary wrzącej wody. Powstała dzika kotłowanina. Lud rzucał się na cofające się szeregi z drapieżnością wygłodniałych wilków. W ciasnej i mrocznej ulicy straszliwe wrzaski, grzmoty bębnów, huki wystrzałów i brzęki rozbijanych okien przewalały się niby orkan. Topory, bagnety, kosy, piki i drągi migotały ulewą błyskawic i piorunów. Raz po raz wybuchał przerażający ryk mordowanych. Bito się bez pardonu i miłosierdzia. Komu brakło broni, zabijał pięściami i rwał zębami. Nie było zmiłowania. Kto padł, ginął zatratowany, a któren z moskiewskich gemeinów dostał się do niewoli, tego następujące z tyłu kobiety i wyrostkowie rozdzierali żywcem. Z powodu gorącości potyczki, ciasnoty miejsca i zawziętości niepodobna było temu przeszkodzić.
Kiliński walczył na przedzie i tylko słychać było niekiedy jego potężny głos.
— Naprzód! Bij, zabij! Naprzód! Bij!
Właśnie już byli Moskalów zepchnęli na Piekiełko, gdy jakiś konny dopadł Zaręby.
— Major Ropp wzywa p. porucznika. Moskale atakują Nowomiejską Bramę.
Zagrała dragońska trąbka, kiedy z innej strony przyleciał nowy ordynans.
— Porucznik Strzałkowski prosi o armatę!
Zaręba wydawszy stosowne polecenie Staszkowi, popędził z dragonami na Freta.