Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wając dokoła lubo prażące ciepło. Myto się przy nich i szorowano akuratnie wiechciami z grochowin. Żołnierki porozsiadane stadkami, niby kokoszki, coś pilnie majstrowały igłami; jakaś tłukła kijanką przepraną koszulę, aż się rozlegało, insze zaś czyniły ochędóstwo przy dzieciach, a wszystkim ani na zdrowaś nie zamykały się gęby. Na skrzyżowanych drągach suszyły się przemiękłe ubrania i buty, dla rychlejszego skutku wypełnione owsem. Tu i owdzie w rynkach i na patelniach skwierczały słoniny i kiełbasy, gotowano barszcze. Żołnierze przeodziewali się od nowa na wszystkich oczach. Całe szeregi porozsiadane przed ogniskami na gruzach, goliło się, strzygło i czesało. Na gwałt smarowano tłustością buty i bielono flint pasy.
Mikołajczyk, żołnierz stary, wysoki, suchej kompleksyi, o zakrzywionym w kształt dzióba nochalu i zaciśniętych wargach, w zastępstwie Derysarza miał baczenie na obozowisko. Nic nie uszło uwagi jego świdrujących oczów, przytajonych pod krzaczastemi brwiami. Każde przewinienie lub niedokładność w moderunku zauważył i nie przepuszczał. Wydał knechtom dyspozycyę względem przyprawienia jadła. Przyciszył babie krzekoty. Sklął baraszkujących chłopaków. Kogoś potraktował szturchańcem. Temu i owemu wetknął szczyptę tabaki lub użyczył do lulki tytuniu. Sprawdzał też pociągnięciem dłoni po twarzach robotę golarzy i prawie za każdym razem skrzeczał:
— Szczecina! Popraw! Choćby ze skórą, a zbieraj do gładkości...
I cyrkulując dokoła ognisk, zawsze kończył przy