Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wanej z poszczególnych szwadronów Madalińskiego, Mangeta, Biernackiego i Wirtenberga. Wiódł ich major Różniecki na ścigłym siwoszu, czwaniąc nim przeróżne obroty. Konie mieli rosłe, suche, zwrotne i o krwie gorącej. Siedział na nich lud dorodny, zarówno towarzysze, jak i pocztowi. Z pod wysokich, czarnych czap, przepasanych na skos białemi sznurami i zdobnych w białe kity, widniały twarze ogorzałe, nastroszone, konopiaste wąsiska, oczy niebieskie, a miny srogie. Pierwsze szły szwadrony Madalińskiego pod porucznikiem Zborowskim. Chłopy drapieżnym orłom podobne, ci to właśnie pierwsi podnieśli chorągiew insurekcyi; sam żołnierz wyborowy i w ogniu wypróbowany. Porwali się z Różan i Ostrołęki, wymówili posłuszeństwo królowi i hetmanom, a zawróceni z pod Warszawy racyami polityki, poszli na przebój ziemiami króla pruskiego, wycinając mu garnizony, rozbijając oddziały, łapiąc kasy i obalając graniczne słupy. Znaczyli swój pochód trupami knechtów i paleniem pruskich urzędów, rozsiewając blady stracili sięgający aż Berlina! Jechali czwórkami, każdy szwadron z osobna i ze swoimi oficyerami na czele, z karabinami na plecach, z długiemi lancami u prawego biodra, pochyleni nieco naprzód, spokojni a uważni. Sprezentowali broń przed Naczelnikiem i gdy padła komenda, porwali się z miejsca galopem, aż zaterkotały proporce, oficyerskie białe płaszcze wzdęły się na kształt skrzydeł i linia czerwonych pantalionów z białymi lampasami zamigotała rozwianą wstęgą.
Za nimi, w przepisanym odstępie, wyłaniały się głębokie szeregi piechoty.