Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przysięga.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapłacę za wszystkich! — Zerwał się rozogniony, ręka już znowu chwyciła za nóż i przysiadł nagle, twarz mu się dziwnie skurczyła, oczy zapadły w głąb, serce zamarło, i dzikie, szalone przerażenie ścisnęło za gardło... ale tylko na chwilę, na jedno mgnienie, bo się błyskawicznie otrząsnął z tego, twarz mu zagrała uniesieniem, oczy rozgorzały, a święty, bojowy płomień zawrzał w piersiach.
— Ano, to podyndam!... Lepsi odemnie się nie zlękli... przecież to za sprawę... za wolność... za Polskę... — szeptał ze drżeniem uniesienia i zapału, i znowu owładnął nim dziwny spokój, spokój bez troski, głębokiej wiary i nieustraszoności.
— Zabiję go, mnie powieszą i będziemy na kwit! — zaśmiał się takim radosnym, szerokim śmiechem, że dzieci się przesunęły.
— Hajty! Hajty! — napraszał się chłopiec, chwytając go za but, a dziewczynka zaczęła mu paluszkami przygładzać wzburzone włosy...
Nie bronił się i chłopaka kołysał na nodze.
— Hop, hop, hop, jedzie chłop... A tak pan, a tak pan! — przyśpiewywał, podrzucając go wysoko, a potem dziewczyna, ściągnąwszy brata na ziemię, kazała sobie podczesać włosy i zapleść niebieską wstążeczkę, „jak ma Frania maglarki“. Zrobił i to, ale już miał dosyć, bo krzyknął:
— Siedźcie cicho, bębny, zaraz przyjdę.
Owładnęła nim szalona chęć, aby zobaczyć znajomych, aby polecieć na miasto i skąpać się we