Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 205 —

— Grunty dają darmo...
— Darmo pono i z lasami i z lewentarzem...
— A choćby i nie dawały, to sobie kupimy...
— Juści, ale zawżdy lepiej dostać, co dają, a za to, co mamy, możnaby dokupić więcej...
Starą zmorzył sen, umilkła na chwilę.
Bór niedaleki szumiał głucho, jakieś ptaki krzyczały, a deszcz wciąż monotonnie pluskał, jakby ta noc szara i mętna płakała po dniu wczorajszym.
— Ino mi żal, że to, co dziedziczka obiecała Nastce, jak za mąż pójdzie, to nic nie weźmie, bo przeciech ślubu tu brać nie możem, a potem wziąć to bydlątko za morze!
Mówił wolno, ale stara już nie słyszała, zmogło ją zmęczenie i ukołysała cisza, spała oparta plecami o ścianę dołu. Jasiek przykrył ją kożuchem swoim i chwilę jakby czuwał nad nią, ale i jego sen wkrótce zmożył.
Noc płynęła, deszcz ustawał, natomiast podnosił się wiatr i przewalał się po polach i świstał w otworze dołu. A potem, wyłaniał się z ciemności świt i zapłakanemi, zrudziałemi od zórz oczami rozwidniał i zaglądał do dołu, do śpiących przy sobie ludzi.
Pierwszy ocknął się Jasiek i zaraz obudził matkę.