Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 168 —

— Głupiaś, jeszcze czas, do płotów nie będę się ano po próżnicy wydzierał, a i przed sumą nikt nieda grosika.
Pociągnął nosem i szepnął:
— Musi być, co kwitną jabłonki!
— Przecie, cała wieś jak umalowana.
— Czerwono?
— Hale! jabłonki! to juści, że nie modro.
— Kartofle wschodzą, co?
— Głupi! a kiedy to miały wejść w te pluchy!
— Ludzie muszą być na drodze, bo coś niecoś miarkuję.
— Walą do kościoła.
Skoro minęli pierwsze chałupy, dziad przygarbił się bardziej, pochylił nagi łeb na piersi i żałosnym, jękliwym głosem zaśpiewał litanię, baba dośpiewywała schryple i tak szli, nie wstępując nigdzie, ku kościołowi.
— Głośniej, kobieto! głośniej! Ludzie pobożne lubią, coby całem gardłem chwalić Pana Boga, a nie przez zęby.
— Wstąpimy to gdzie?
— Ni... po co? żeby ci dały skibkę chleba Jeszcze prosiak ma co żreć!
Pozdrawiali ich ludzie przechodzący, bo znani byli wsi całej, a dziad przystawał, czę-