Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 155 —

— Bóg zapłać! — wyszeptał z dziwną wdzięcznością.
Ugotował je sobie, ale zjadł jedno tylko, resztę nieznacznie schował do kieszeni, dla dzieci... A potem, jakby na podziękowanie za jej dobre serce, powiedział cicho:
— Mnie mówiły strażniki o waszym chłopaku, jego szukają!...
Winciorkowej ręce opadły od roboty, bezwiednie spojrzała na drzwi alkierza.
— Jego szukają! One mówiły, że przed tygodniem, to un był w nocy w karczmie Przyłęckiej, rozbił nos strażnikowi i uciekł!...
— Jezus, Marya! — krzyknęła, bo tego szczegółu nie wiedziała.
— Wy jego nie trzymajcie, jak on przyjdzie, bo jego złapią i no!... Ja to wiem, jak mój młodszy brat uciekł z wojska, to myśmy go chowali przez dwie niedziele, a potem to jego w nocy wzięli i my go już nie zobaczyli; aj, aj! co to była za godzina!...
Zachłysnął się aż ze wzruszenia.
— Żeby on był pojechał sobie do Ameryki, toby jego nie wzięli...
— Gdzie to? — zapytała prędko.
— Do Ameryki, to jest daleko, to jest za morzem, to jest może za dwa morzem... Tam