Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 139 —

Ratował swoją powagę, bo nic nie wiedział o żadnym papierze.
— Wójcie, zanieście ze mną cebrzyk, bo sam nie uradzę, a świnie chcą chlać — proponował stójka.
— Widzisz go! A nieś sobie sam! — oburzył się wójt, ale spojrzał w zasłonięte okna mieszkania pisarza, splunął i poniósł.
— Zawdy usłużyć po sąsiedzku jeden drugiemu powinien — powiedział powróciwszy, usiadł na kamieniach z powagą i częstował tabaką chłopów, których kilku przyszło za interesami.
— Wójcie! A to pan pisarz mówił, żebyście wóz nasmarowali i rychtowali konia — meldował stójka.
Wójt się opierał, bo widział, że chłopom gęby się już wykrzywiały ze śmiechu.
Ale wnet rozczochrana głowa ukazała się w lufciku i rozległ się głos.
— Wójt! samtu! Naszykować wóz, jedziemy do Górek na śledztwo!
— Duchem będzie! Prawda... podwoda urzędowa rzecz, śledztwo tyż! prawda!...
— Wójcie, a macaliście dzisiaj kury pani pisarzowej? — zakpił któryś z chłopów.
— Stuliłbyś pysk, widzisz go!
— Dzieckoby też trza przewinąć...