Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —

— A bo i ten porcenelowy garnek wynieść...
— Buty wyczyścić...
— Panienkom nosy poobcierać, abo co...
Kpili chłopi, ale wójt nie słuchał, narychtował wóz, wytoczył go przed kancelaryę i poszedł po swojego konia, do pary z pisarzowym.
— Ogier, nie ogier? Sielny koń!
Zaczęli znów, widząc, jak wójt ciągnie za grzywę swego konia.
— Dobry koń, poczciwości koń. Dasz mu strzechę — zje; dasz żerdzie, byle ino nie przeschniętą, też schrupie jaż miło; szmaty z płota ściągnie i zeżre jak kuniczynę. Świniakowi samemu zjeść nieda w korycie, tak ano lubi na spółkę. Sielny koń.
— Koń jak koń, ale urząd jest i parada, że jaż ha!
— Patrzta, jak to nogi stawia, niczem cielna krowa. Ogon to ma jucha jak z paździerzy konopnych, cie jak zadziera... patrzy se na gospodarza.
— A łeb to ma całkiem podobny do dworskiego pachciarza.
— Moderunek kiej u ślachcica! i tu śnureczek i tam postroneczek! portecki mu ino, wójcie, wdziejcie i do Warsiawy na pokaz.
— A ścigły jucha musi być kiej krowa!