Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —

— A Nastka! Nastusia. Na wieki — odparła z pewnem zakłopotaniem.
Szły w milczeniu obok siebie, nie wiedząc co mówić.
— Cóż tam u ciebie słychać? — zagadnęła Winciorkowa.
— Moiście wy, a cóż? nic.
Znów milczenie.
— Zwiesny ino patrzeć. Pono na łęgach za klasztorem już chodziły boćki.
— Prawda, samam widziała i aż mi dziw co tak rychło...
Stara nie miała do niej zawziętości, ale zawsze to przecież przez nią Jasiek uderzył widłami rządcę... nie miała zawziętości, tylko głęboki żal, a Nastka to dobrze czuła, więc i mówić nieśmiała, szła ze spuszczoną głową i raz wraz przysuwała się, aby starej zajrzeć bliżej w oczy. Umyślnie przyleciała ze dworu i czekała na nią przed chałupą Sułków, bo ją trapiły złe sny, chciała się dowiedzieć co o Jaśku a teraz ust otworzyć nie mogła, cosik ją ściskało za grdykę.
— Dziedzice wrócili? — zagadnęła znów stara.
— Wczoraj, ale pono niedługo pojadą za granicę.