Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —

— Żebyś tak widłami rządcę przejechał po ziebrach, siedziałbyś ty jeszcze głębiej.
Tak sobie nieraz naród mawiał o niej: wiedziała o tem i uśmiechała się pobłażliwie.
— Na to kużden ma swój rozum, ażeby po swojemu kalkulował — odpowiedziała raz Tekli, gdy jej ta donosiła, co mówią o niej.
Nic ją to zwykle nie obchodziło, ale teraz, przechodząc przez wieś, gdy posłyszała, że po jej przejściu szepcą, lub gdy ją doszły jakieś głosy z chałup lub drogi, zwalniała kroku i chciwie łowiła słowa, bo się jej wciąż zdawało, że mówią o Jaśku.
Ale nic nie usłyszała i weszła do chałupy Sulków.
W izbie pełno było starszych bab, a pod oknem siedział mąż — młody, tęgi chłop, i strugał bijak od cepów, ale robota mu wylatywała z rąk, bo z sąsiedniego alkierza rozlegał się nieludzki krzyk kobiety rodzącej; nie mógł usiedzieć na miejscu, co chwila podchodził do drzwi alkierza i chciał wejść do środka, ale że mu Winciorkowa nie dała, łaził z kąta w kąt izby, a że chłop był czujny wielce, więc ino kapotą raz po raz obcierał zroszone czoło i oczy. A baby, rozsiadłe przy kominie, gdzie się już gotował krupnik, pokpiwały z jego cierpienia i niepokoju.