Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 125 —

— Nie bój się, Walek, Magdzie nic nie będzie. To ino pierwszy dzieciak, to jakby nowy garnek zbił, a potem się wezwyczai.
— Ja ano dziesięcioro miałam, i jakby orzech zgryzł!
— Walek, trza ci ją było wyręczyć, kiejś taki miętki. Trza ci było nie zaczynać, to nie byłoby teraz krzyku!
— Hale! Wierzcie mu! Chłopskie litowanie, to tyla, coby pies napłakał.
— Cichota. Tamta wydziera się do ostatka, a wy ino zęby szczerzycie.
— Do ciebie ano, kobiety teraz jakbyś nie miał, to cię która pod swoją pierzynę puści.
— Dosyć się on nawysypiał pod dziewuszynemi pierzynami, dosyć!
Naraz umilkli wszyscy, bo w alkierzu ucichło raptownie. Tomek tam wbiegł, ale po chwili drzwi się otwarły na rozcież i pokazała się w nich Winciorkowa, z czemś okręconem w szmaty.
— Podziękuj panu Jezusowi, chłopaka masz, Tomek.
A Tomek był nieprzytomny z radości; wziął dziecko na ręce i pod oknem przyglądał mu się ze zdumieniem.
— Loboga, jaka to pokraka, a toto kiej ko-