Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




III.

Kiedy ranne wstają zorze —
Tobie ziemia, Tobie morze,
Tobie śpiewa żywioł wszelki:
Bądź pochwalon Boże Wielki!

Jasiek uniósł głowę na pościeli i słuchał uważnie, głos szedł z niedaleka, jakby zza drzwi. Obejrzał się, ale nic nie dojrzał, tylko przez szybkę maleńką, wsadzoną w ścianę, przeciskał się świt i rozkrążał słaby brzask. Opadł na łóżko; nie wiedział, gdzie jest, nic nie pamiętał.

Tobie śpiewa żywioł wszelki:
Bądź pochwalon Boże Wielki!

— Matulu! — szepnął, słuchając tego powtarzania i leżał tak cicho bez oddechu, z oczami wlepionemi w ciemność, zasłuchany, powtarzał nie głosem, lecz ruchem warg ten śpiew i łzy wolno spływały mu po twarzy, łzy dziwnej błogości... Nie słyszał nawet, kiedy śpiew się skończył, ani, że drzwi skrzypnęły.