Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musi zarabiać sobie na wieczność, nikt go w tem nie wyręczy.
Równi są tylko ślepi. Szczęście, jeśli któremu łaska rozwidni oczy. A są, których raz i dziesięć, a może i tysiąc razy posiewa na świat wola Boża i nie wschodzą na światło: żyją, umarli dla prawdy, i trupami pomiędzy umarłe powracają. We wszystkiem stworzeniu ukryta jest taka moc, że każde mogłoby słońce zatrzymać i gwiazdy pogasić, ale nie dowiedzą się o tem, dopóki Boga nie poczują w sobie.
Z błota ziemi lepione jest naczynie, w którem zamknięto iskrę Bożą. Trzeba tak rozpalać serce miłością, aż te gliniane kajdany rozsypią się od żarów, i dusza wyfrunie wolna, święta i Bogu podobna — mówił jakby do siebie, wodząc przymglonemi oczami w jakichś bezkresach.
Jaszczukowa zaś, zapatrzona w niego, nie ocierała łez, spływających po pobladłych policzkach, przyjmowała te niezrozumiałe słowa, niby sakrament. Samo brzmienie jego głosu przejmowało ją jakiemś świętem drżeniem. Zdało się jej, że nad jego siwą głową płoną złote glorje, że oto objawił się jej w sennem widzeniu i nakarmia jej udręczoną duszę anielską słodyczą.
Poszła spać późno i spała źle, męczyły ją przykre sny, budziła się zgorączkowana. Zwłaszcza jeden sen rwał się i uporczywie powracał: ślub Okseni z Jarząbkiem, w cerkwi go brali, okna oświetlone; biega, krzyczy, pomstuje, nie chcą jej puścić do środka...
Wstała też nazajutrz jak z krzyża zdjęta i pełna dręczących przeczuć i oczekiwań. Nie zawiodły jej, bowiem zaraz po śniadaniu zjawił się sołtys.