Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziewczyna zaczęła od początku, lecz Jaszczukowa, niedoczekawszy się i połowy tej historji, spiesznie wybiegła w podwórze.
Mikoła dobrze napity, właśnie się był swoim zwyczajem prawował z końmi.
— Biłem cię? Nie biłem, to stój spokojnie i czekaj na obrok. Czego kwiczysz? — zwrócił się do źrebraka. — Bułeczki chcesz sieroto? Zaraz ci dam! Gospodyni nie kazała cię brać, tom ci przywiózł z jarmarku kukiełkę. Zaraz, nie naprzykrzaj się, niech no znajdę...
Jaszczukowa przyniosła siana i złożywszy je kobyle za drabinę, sama również wciągnęła wóz na boisko, stodołę zamknęła i klucz schowała do kieszeni.
— Spiesz się! Grajdasz się a w miejscu stoisz! — krzyknęła do stajni.
— A dyć się spieszę, adyć w dyrdy latam, — huknął się o drzwi. — Psia... zaraz, nie pali się... siana założę, wody przyniosę, wóz wtoczę, na wszystko przyjdzie czas, — mamrotał.
Wróciła do mieszkania upewniona, że już nikt nie zajrzy do sąsieka.
Oksenia, krzątając się koło komina, szeroko rozpowiadała o jarmarku.
Naraz wpadł wystraszony Mikoła i już od proga zabełkotał roztrzęsionym głosem:
— Woza niema. Był, prawdę mówię, kobyłę wyprzągłem, został w podwórzu. Szukam żeby go wtoczyć, jak kamień we wodę, szukam, niema. Czary jakie czy co?...